Każdego dnia o 7 rano staje za ladą sklepu gminnej spółdzielni. Zawsze w swoim ulubionym bereciku i z uśmiechem na twarzy. Kiedy inni dopiero co otwierają oczy budząc się ze snu, ona zdąży już przyjąć dostawę świeżego chleba i umyć podłogę. - Ja kocham ludzi i kocham ten sklep - mówi pani Anna. Niedawno GS kupił prywatny właściciel. Pani Anna nie potrafi myśleć, że przestanie tu pracować.
Ten właśnie sklep dał jej radość i siłę, by mogła znosić trudy życia. 20 lat temu pociąg zabił jej męża. W tym czasie z prawie dorosłymi dziećmi przeniosła się do Mikołajewa. Oj, Nie było łatwo. Jednak dostała posadę sklepowej. - Od razu pokochałam mieszkańców wsi. I już wiedziałam, że zostanę tu, dopóki będę mogła - informuje ekspedientka.
Nawet, gdy wprowadzono obowiązek, by w każdym sklepie była kasa fiskalna, nie poddała się. - Podliczałam w zeszycie produkty, to się musiałam potem na kasie nauczyć je nabijać. Nie było łatwo, ale się zaparłam - opowiada kobieta.
Osoby we wsi nie wyobrażają sobie GS-u bez pani Ani. - Ona wysłuchuje naszych narzekań i radości. Zna dziadków, ojców i dzieci każdej rodziny. Zawsze da chleb i mleko na zeszyt, a nawet odbiera renty za sąsiadów, których nie ma w domu. Jak jej tu może nie być - martwi się Zofia Nawrocka (74 l.), mieszkanka wsi.
Jakieś pięć lat temu pani Ania przeżyła napad na siebie w GS-ie. Bandyci skrępowali ją wtedy taśmą i okradli z całego utargu. Jednak pani Ania tym się nie przejęła. Ponownie uśmiechnięta stanęła za ladą GS-owskiego sklepu. - Będę tu pracować z oddaniem do śmierci. Modlę się tylko, by nowy właściciel zechciał mnie zostawić - mówi z nadzieją sklepowa.
Treść artykułu dotyczy stanu prawnego obowiązującego w czasie, kiedy powstała oryginalna publikacja w piśmie.