Opłaca się coś takiego również klientom, gdyż jazda z iCarem może być nawet o 30 proc. tańsza niż normalną taksówką, gdzie tylko za trzaśnięcie drzwiami płaci się 7 zł, do tego obowiązują taryfy nocne, strefy itd. Nic więc dziwnego, że telefon zgłoszeniowy u nowego przewoźnika cały czas się urywa, a 50 pojazdów, jakimi dysponuje iCar, pracuje bez przerwy.
Pomysł z "przewozem osób" to luka w polskim prawie, którą z sukcesem wykorzystywano już we Wrocławiu (tam jedna z sieci nazwała się Zapier... dla Ciebie) oraz w Warszawie (luźno powiązane z sobą grupy prywatnych kierowców zmonopolizowały kursy m.in. spod nocnych klubów czy dyskotek). Tego typu przewozy doceniane są też w Londynie i innych miastach Wielkiej Brytanii.
- W Krakowie to nowy pomysł, ale już hula znakomicie. Szefowie są zachwyceni. Kto by jeździł tak drogo, skoro można tanio? Więc jak, jedziemy za te 12 zł? - pyta nas młody kierowca, który miesiąc temu przesiadł się do iCara ze swej ciężarówki. Niestety, pod teatr Bagatela zamówiony iCar nie wjedzie, pojedziemy od Krupniczej Alejami. Jednym z minusów "przewozów osób" jest bowiem to, że nie mogą wjeżdżać do stref A i B ani zatrzymywać się na postojach.
Tymczasem zwykli taksówkarze pomstują. - Jakim prawem my mamy respektować tyle przepisów, a oni odbierają nam bezczelnie klientów, nie ponosząc żadnych kosztów ani obowiązków - piekli się kierowca z sieci Wawel. Inny, z Barbakanu, mówi bez ogródek: - Podobno iCara założyło kilku naszych byłych kolegów. Jak ich spotkam, to nogi z d... powyrywam. To rozbój w biały dzień!
Grzegorz Wasyl, kierownik wydającego licencje dla taksówkarzy i "przewozów osób" referatu w Urzędu Miasta Krakowa, jest innego zdania: - Sprawdziliśmy wszystkie za i przeciw. iCar działa legalnie. Jego właściciele wystąpili o licencję na przewóz osób i po spełnieniu warunków takową otrzymali. Ich kierowcy jeżdżą na odpisach jednej licencji, bo tak stanowi prawo. Też rozliczają się przez kasy fiskalne, ale mniej liczą za kursy. I nie muszą przejmować się żadnymi uchwałami radnych o minimalnych czy maksymalnych stawkach, bo u nich wszystko jest uznaniowe.
Wasyl potwierdza, że do magistratu lawinowo napływają skargi na iCar od taksówkarzy. - Gorąca sprawa tego lata - komentuje z westchnieniem.
Z iCarem jesteśmy blisko celu, jedziemy już nową Pawią. - Jakby zatrzymała nas straż, to wziąłem was stąd, spod Polibudy - uprzedza kierowca. Nam nie wolno tu jeździć. Ale spokojnie, staniemy tu z boku, byle nie przy postoju taxi. Jeszcze mnie wyzwiskami obrzucą...
Kierowca inkasuje 12 zł, wydaje kwitek i życzy miłego dnia.
- Oni nie mają miło, odbieracie im pracę - mówię, wskazując na taksówki na postoju.
- Bo jako monopoliści w cenowej zmowie czują się zagrożeni. Jak pan myśli, kto pociął mi pod domem komplet nowiutkich opon za dwa i pół tysiąca? Będzie coraz goręcej - prorokuje i odjeżdża, powiewając charakterystyczną chorągiewką na dachu.
Komentarz
Rok temu krakowskim taksówkarzom wystarczyła jedna noc, aby wszystkie korporacje solidarnie podniosły opłatę za "trzaśnięcie drzwiami" do 7 zł, a opłatę za kilometr do 2,3 zł. To była reakcja na uwolnienie przez radnych cen. Efekt jest taki, że gdy w Warszawie da się jechać taksówką nawet za półtora złotego (za kilometr), w Krakowie ludzie unikają taksówek, korzystając choćby z coraz lepszej komunikacji nocnej MPK. Będą też korzystać z iCara i podobnych wynalazków, bo nikt nigdzie nie lubi płacić więcej, jak może mniej.
Choć oferta "przewozów osób" to zwykły, nieregulowany właściwie żadnymi przepisami pic, to dla właścicieli taksówkarskich korporacji powinien to być sygnał nie do narzekania na "nieuczciwą" konkurencję, lecz do pomyślenia, czy aby cenowa zmowa nadal się im opłaca. ( autor: Rafał Romanowski, data artykułu: 21.08.09, źródło: wyborcza.pl)
Treść artykułu dotyczy stanu prawnego obowiązującego w czasie, kiedy powstała oryginalna publikacja w piśmie.